Na wzory Melody Hoffmann jako pierwsza zwróciła moją uwagę Dodgers. Te projekty mają bardzo spójny styl, dziergane są przeważnie z nitek w naturalnych kolorach. Przyjemnie się na to patrzy i łatwo wyobrazić sobie poszczególne rzeczy na sobie/we własnej szafie.
Chusta "I smell snow" spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, ale z początku nie bardzo miałam wizję, w jakich kolorach bym ten wzór widziała. Natchnienie przyszło wraz z motkami Goat on the Boat zakupionymi na Drutozlocie. Już przy zakupie wiedziałam, że będzie z nich chusta, ale jak przypomniała mi się "I smell snow", to wiedziałam już, że ten wzór, żaden inny. Niestety, kupiłam w Toruniu tylko dwa motki, projekt Melody wymaga prawie czterech... Cóż, co komu pisane, to go także w dziewiarstwie nie minie. Pogodziłam się z myślą o wydaniu pieniędzy na kolejne dwa motki, a niedługo potem trafiłam akurat na moment dostawy w sklepiku Marzeny i bez dłuższego zastanowienia dokupiłam resztę surowca. Po czym w oczekiwaniu na przesyłkę przewinęłam motki drutozlotowe i zaczęłam dziergać :)
Pierwsza próbka wykazała, że muszę wziąć cieńsze druty. Po raz kolejny stwierdzam, że Asja mądrze radzi, bo to dzięki niej dość szybko uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię odpowiednio zwarty splot francuski. Garbiki powinny być blisko siebie, jak się robi za luźno, to mnie oczy bolą i nie chce mi się nosić takiej dzianiny. Na kimś może mi się podobać dużo więcej, na sobie lubię - excusez le mot - mięsistego francuza i już. Znam teorię, że francuz w chustach powinien być luźniejszy, żeby nie sterczał na ramionach, ale mimo wszystko wolę tę sztywniejszą wersję. Każdemu według upodobań :)
Motków nie mieszałam, nawet w okolicach zmiany. Mimo proweniencji z różnych farbowań, kózki zachowały się bardzo przyzwoicie i nie widać różnicy w chuście. Wzór dziergał się całkiem sprawnie i bardzo przyjemnie - to model z tych, które dobrze łączą się z innymi zajęciami, ale nie zanudzą przy okazji, bo co jakiś czas jest mała zmiana. Za to dowiązanie chwościków poprzedził jakiś miesiąc prokrastynacji. Samo dowiązanie, bo chwosty przygotowałam prawie na początku roboty, co by potem jak najlepiej wykorzystać nitki bez martwienia się o wykończeniówkę.
Całość, mimo że z niemal czterech motków, nie jest ogromna - to kwadrat o przekątnej ok. 180 cm. Nie jestem tym specjalnie zaskoczona, bo dziergałam na mniejszych drutach, a poza tym to (po złożeniu po przekątnej) typowo trójkątna chusta, która nie ma imponujących "wąsów" do zawijania wokół szyi, nagromadzenie dzianiny jest na stosunkowo krótkim odcinku.
Co zmieniłam? Pierwszą modyfikacją w moim egzemplarzu było zrobienie innych oczek brzegowych (klasyczne oczka przekładane), drugą - dodatkowe trzykrotnie powtórzenie ostatniej sekcji pierwszego koloru i pierwszej sekcji drugiego koloru. Dodałam, ile mogłam. Ważenie nitki pokazało, że na jeszcze jedno powtórzenie by nitki na pewno nie starczyło. Tu dodam krótki pean na temat przydatności wagi w dziewiarstwie. Precyzyjna waga jest przyjaciółką osoby dziergającej. Pomaga oszczędzać nerwy (starczy? nie starczy?), czas (jak wiem, że nie starczy, to nie zabieram się za kolejne powtórzenie wzoru) i włóczkę (tak by zostało jak najmniej resztek). Są wzory, które aż się proszą o sprawdzanie wagi w kluczowych punktach (u mnie były to np. chusty Hap for Harriet i strzałki). Szczerze mówiąc, mała waga (podająca wynik w gramach z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku) to dla mnie jeden z najpraktyczniejszych okołodziewiarskich przydasiów.
Zdjęcia powstały wraz z dokumentacją poprzednio pokazanego swetra, w pizzerii Cucciolina na warszawskiej Ochocie.
I smell snow by Melody Hoffmann
włóczka/yarn: Chmurka-Goat on the Boat (kolory/shades: Foggy Night, Sweet Cherry)
druty/needle: 3.5 mm
zdjęcia/photos: Gosia
Chusta "I smell snow" spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, ale z początku nie bardzo miałam wizję, w jakich kolorach bym ten wzór widziała. Natchnienie przyszło wraz z motkami Goat on the Boat zakupionymi na Drutozlocie. Już przy zakupie wiedziałam, że będzie z nich chusta, ale jak przypomniała mi się "I smell snow", to wiedziałam już, że ten wzór, żaden inny. Niestety, kupiłam w Toruniu tylko dwa motki, projekt Melody wymaga prawie czterech... Cóż, co komu pisane, to go także w dziewiarstwie nie minie. Pogodziłam się z myślą o wydaniu pieniędzy na kolejne dwa motki, a niedługo potem trafiłam akurat na moment dostawy w sklepiku Marzeny i bez dłuższego zastanowienia dokupiłam resztę surowca. Po czym w oczekiwaniu na przesyłkę przewinęłam motki drutozlotowe i zaczęłam dziergać :)
Pierwsza próbka wykazała, że muszę wziąć cieńsze druty. Po raz kolejny stwierdzam, że Asja mądrze radzi, bo to dzięki niej dość szybko uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię odpowiednio zwarty splot francuski. Garbiki powinny być blisko siebie, jak się robi za luźno, to mnie oczy bolą i nie chce mi się nosić takiej dzianiny. Na kimś może mi się podobać dużo więcej, na sobie lubię - excusez le mot - mięsistego francuza i już. Znam teorię, że francuz w chustach powinien być luźniejszy, żeby nie sterczał na ramionach, ale mimo wszystko wolę tę sztywniejszą wersję. Każdemu według upodobań :)
Motków nie mieszałam, nawet w okolicach zmiany. Mimo proweniencji z różnych farbowań, kózki zachowały się bardzo przyzwoicie i nie widać różnicy w chuście. Wzór dziergał się całkiem sprawnie i bardzo przyjemnie - to model z tych, które dobrze łączą się z innymi zajęciami, ale nie zanudzą przy okazji, bo co jakiś czas jest mała zmiana. Za to dowiązanie chwościków poprzedził jakiś miesiąc prokrastynacji. Samo dowiązanie, bo chwosty przygotowałam prawie na początku roboty, co by potem jak najlepiej wykorzystać nitki bez martwienia się o wykończeniówkę.
Całość, mimo że z niemal czterech motków, nie jest ogromna - to kwadrat o przekątnej ok. 180 cm. Nie jestem tym specjalnie zaskoczona, bo dziergałam na mniejszych drutach, a poza tym to (po złożeniu po przekątnej) typowo trójkątna chusta, która nie ma imponujących "wąsów" do zawijania wokół szyi, nagromadzenie dzianiny jest na stosunkowo krótkim odcinku.
Co zmieniłam? Pierwszą modyfikacją w moim egzemplarzu było zrobienie innych oczek brzegowych (klasyczne oczka przekładane), drugą - dodatkowe trzykrotnie powtórzenie ostatniej sekcji pierwszego koloru i pierwszej sekcji drugiego koloru. Dodałam, ile mogłam. Ważenie nitki pokazało, że na jeszcze jedno powtórzenie by nitki na pewno nie starczyło. Tu dodam krótki pean na temat przydatności wagi w dziewiarstwie. Precyzyjna waga jest przyjaciółką osoby dziergającej. Pomaga oszczędzać nerwy (starczy? nie starczy?), czas (jak wiem, że nie starczy, to nie zabieram się za kolejne powtórzenie wzoru) i włóczkę (tak by zostało jak najmniej resztek). Są wzory, które aż się proszą o sprawdzanie wagi w kluczowych punktach (u mnie były to np. chusty Hap for Harriet i strzałki). Szczerze mówiąc, mała waga (podająca wynik w gramach z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku) to dla mnie jeden z najpraktyczniejszych okołodziewiarskich przydasiów.
Zdjęcia powstały wraz z dokumentacją poprzednio pokazanego swetra, w pizzerii Cucciolina na warszawskiej Ochocie.
I smell snow by Melody Hoffmann
włóczka/yarn: Chmurka-Goat on the Boat (kolory/shades: Foggy Night, Sweet Cherry)
druty/needle: 3.5 mm
zdjęcia/photos: Gosia