Lubię czytać o maszynach do szycia. Mechanicznych i komputerowych, z różnymi funkcjami. Lubię zwłaszcza indywidualne spostrzeżenia użytkowniczek poszczególnych modeli. Dzięki takiej lekturze gromadzę wiedzę, która ma małe prawdopodobieństwo mi się do czegoś przydać, bo od dobrych paru lat jestem zadowolona z mojej obecnej maszyny i raczej nieprędko ją zmienię. Niemniej w razie natchnienia zakupowego - jak znalazł ;) Moją obecną Janome 525s kupiłam prawie sześć lat temu, w sklepie internetowym. Od tego czasu przetestowałam moją maszynę na materiałach bardzo cienkich (firanki), bardzo gęstych i sztywnych (dżins) oraz na punktach zbiegu kilku szwów. Na to ostatnie jest najmniej odporna, ale daje radę.
Dla zainteresowanych tematem - podsumowanie w punktach.
Co LUBIĘ w mojej maszynie:
- jest solidna, ciężka, w dużej części metalowa (wiem, rozumiem: nowoczesne tworzywa, era kosmiczna itp, ale jestem zdania, że nowoczesne tworzywa są kosmiczne w maszynach za 7-10 tys. zł, maszynę za tysiąc wolę z konkretnego metalu);
- większość funkcji jest intuicyjna, zwykłe szycie po dłuższej przerwie można zaczynać z biegu, bez studiowania instrukcji; nawlekanie jest rozrysowane i ponumerowane w kolejnych punktach na obudowie, jest też podpowiedź do nawijania nici na bębenek;
- jest dostępny duży wybór akcesoriów dodatkowych (stopki, lamowniki, zwijacze), które można dokupić w miarę potrzeb i chęci;
- rzadko miewa humory (ostatnio foszyła przy pikowaniu z wolnej ręki bawełnianą nicią, więc w sumie jej wybaczam...);
- ma wbudowany nawlekacz (przyznam się uczciwie, że odkryłam go po paru latach szycia, jakoś wcześniej przy lekturze instrukcji nie zauważyłam; od chwili odkrycia używam nieustannie i z wielkim ukontentowaniem). Na poniższym zdjęciu zaznaczyłam strzałką wajchę, której pociągnięcie w dół sprawia, że haczyk nawlekacza wyskakuje w otworek igły - jeśli macie coś takiego w swoim sprzęcie i nie wiecie, do czego to służy, to prawdopodobnie nawlekacz ;)
- ma wbudowany obcinacz nici w obudowie (tu muszę trochę ponarzekać: czasami okazuje się, że przycięty "wąs" jest nieznacznie za krótki i wyjeżdża z nawleczenia przy pierwszym ruchu igły w następnym szwie);
- chwytacz rotacyjny (czyli niewypadający, poziomy bębenek);
- duża tolerancja co do ustawień, grubości igły i nici (strasznie nie lubię ciągle podkręcać i odkręcać, wymieniać igły i nici, staram się robić to jak najrzadziej, a szwy mimo to wychodzą ok);
- duża tolerancja na różne materiały, czyli przyzwoite szycie dżinsu i skóry (specjalną igłą), dobre wyniki w pikowaniu patchworkowej kanapki bez stopki z górnym transportem, sprawna praca także z delikatnymi materiałami;
- automatyczne obszywanie dziurki na wymiar guzika (służy do tego przerośnięta w przód i w tył plastikowa stopka, czerwoną strzałką zaznaczyłam mocowanie stopki, niebieską - miejsce na guzik, któremu na miarę dziergamy dziurkę)
- łatwa wymiana stopek (większość zmienia się przez wykliknięcie z uchwytu zdejmowanej stopki i wkliknięcie stopki zakładanej, do wymiany na niektóre stopki - np. zwijacz - potrzeba odkręcić jeszcze kawałek nad stopką, co też nie jest skomplikowane i przy użyciu śrubokręta z akcesoriów maszyny trwa kilka sekund);
- można opuścić ząbki transportu, można zmniejszyć nacisk stopki do zera, czyli są różne możliwości ułatwienia sobie pikowania z wolnej ręki.
Czego NIE LUBIĘ w mojej maszynie:
- jest dość głośna: w domu szyje umiarkowanie głośno, natomiast gdy zabrałam ją "do ludzi", czyli na zajęcia patchworkowe, warczała jak traktor, ergo, jest nieśmiała ;)
- stopkę podnosi się prawą ręką (jestem praworęczna, ale Łucznik nauczył mnie w początkach szycia, że wajcha jest z lewej strony i parę lat szycia na Janome nie wyrugowało tego przyzwyczajenia, tak więc notorycznie macam głowicę maszyny, aż sobie przypomnę umiejscowienie wajchy);
- transport jest bez fajerwerków i nadmiaru ząbków, co przekłada się czasem na trudność z precyzyjnym szyciem od samego brzegu materiału;
- plastikowy sztywny pokrowiec na maszynę ma otwór na uchwyt tuż obok szpulki z nicią, co oznacza, że odstawiona maszyna zbiera kurz na szpulce;
- nawijanie nitki na bębenek nie jest idealne, choć na szczęście wystarcza, żeby się szyło bez przeszkód i walki z dolną nicią.
Co CHCIAŁABYM mieć, a w tej maszynie NIE MAM na to szans:
- możliwość ustawienia, w jakiej pozycji po zatrzymaniu szycia znajdzie się igła (zostawienie igły w materiale upraszcza zwrot na zakręcie);
- przycisk start/stop, który pełni rolę samochodowego tempomatu na autostradach długich prostych szwów;
- wyszywanie alfabetu. Nie pociągają mnie specjalnie maszyny-hafciarki, ale abecadło (koniecznie z pełnym polskim zestawem) czasem by się przydało.
Ogólnie rzecz biorąc, Janome 525s spełniła wszystkie istotne oczekiwania z naddatkiem. Miała być niezawodna, niezbyt kapryśna i nadawać się do różnych materiałów. Taka właśnie jest. Niedawno zaczęłam paczłorkować i do tego też się nadaje. Mam od lat wrażenie, że to maszyna z dużą cierpliwością do mnie. Ze starymi Łucznikami było odwrotnie ;) Zdecydowanie nie jestem wyznawczynią teorii, że stare Łuczniki były dobre. Były trwałe, owszem, łatwo je było naprawić, ale czy z tych samych powodów ktoś marzy o zamianie nowoczesnego auta na fiata 126p? Serio?
Mam przy okazji pytanie do innych użytkowników tego modelu (lub podobnych) - gdzie się ten sprzęt smaruje? W starym Łuczniku były konkretne dziurki do olejowania, tu dziurek nie stwierdziłam, ponadto instrukcja w dziale poświęconym dbaniu o maszynę ani słowa nie poświęca tej czynności. Gdy odkurzam okolice pod bębenkiem, daje się tam wyczuć lekka tłustość. Ciekawe skąd? Czyżby to była maszyna samosmarująca się magicznym olejem nie wiadomo skąd? ;-) Spotkałam się w sieci z informacją o samosmarowaniu się niektórych maszyn, ale jakoś nie mogę uwierzyć, że tak nigdy, nigdzie...
A na zakończenie moje prządkowe początki. Straszny grubas (w dodatku nierówny) mi wychodzi. Do "jako-tako" jeszcze daleka droga, ale już mi się przędzenie podoba :-) Podobnie myśl, że nabiorę kiedyś w tej robocie automatyzmu podobnego do obecnych umiejętności druciano-szydełkowych, jest szalenie kusząca...
Dla zainteresowanych tematem - podsumowanie w punktach.
Co LUBIĘ w mojej maszynie:
- jest solidna, ciężka, w dużej części metalowa (wiem, rozumiem: nowoczesne tworzywa, era kosmiczna itp, ale jestem zdania, że nowoczesne tworzywa są kosmiczne w maszynach za 7-10 tys. zł, maszynę za tysiąc wolę z konkretnego metalu);
- większość funkcji jest intuicyjna, zwykłe szycie po dłuższej przerwie można zaczynać z biegu, bez studiowania instrukcji; nawlekanie jest rozrysowane i ponumerowane w kolejnych punktach na obudowie, jest też podpowiedź do nawijania nici na bębenek;
- jest dostępny duży wybór akcesoriów dodatkowych (stopki, lamowniki, zwijacze), które można dokupić w miarę potrzeb i chęci;
- rzadko miewa humory (ostatnio foszyła przy pikowaniu z wolnej ręki bawełnianą nicią, więc w sumie jej wybaczam...);
- ma wbudowany nawlekacz (przyznam się uczciwie, że odkryłam go po paru latach szycia, jakoś wcześniej przy lekturze instrukcji nie zauważyłam; od chwili odkrycia używam nieustannie i z wielkim ukontentowaniem). Na poniższym zdjęciu zaznaczyłam strzałką wajchę, której pociągnięcie w dół sprawia, że haczyk nawlekacza wyskakuje w otworek igły - jeśli macie coś takiego w swoim sprzęcie i nie wiecie, do czego to służy, to prawdopodobnie nawlekacz ;)
- ma wbudowany obcinacz nici w obudowie (tu muszę trochę ponarzekać: czasami okazuje się, że przycięty "wąs" jest nieznacznie za krótki i wyjeżdża z nawleczenia przy pierwszym ruchu igły w następnym szwie);
- chwytacz rotacyjny (czyli niewypadający, poziomy bębenek);
- duża tolerancja co do ustawień, grubości igły i nici (strasznie nie lubię ciągle podkręcać i odkręcać, wymieniać igły i nici, staram się robić to jak najrzadziej, a szwy mimo to wychodzą ok);
- duża tolerancja na różne materiały, czyli przyzwoite szycie dżinsu i skóry (specjalną igłą), dobre wyniki w pikowaniu patchworkowej kanapki bez stopki z górnym transportem, sprawna praca także z delikatnymi materiałami;
- automatyczne obszywanie dziurki na wymiar guzika (służy do tego przerośnięta w przód i w tył plastikowa stopka, czerwoną strzałką zaznaczyłam mocowanie stopki, niebieską - miejsce na guzik, któremu na miarę dziergamy dziurkę)
- łatwa wymiana stopek (większość zmienia się przez wykliknięcie z uchwytu zdejmowanej stopki i wkliknięcie stopki zakładanej, do wymiany na niektóre stopki - np. zwijacz - potrzeba odkręcić jeszcze kawałek nad stopką, co też nie jest skomplikowane i przy użyciu śrubokręta z akcesoriów maszyny trwa kilka sekund);
- można opuścić ząbki transportu, można zmniejszyć nacisk stopki do zera, czyli są różne możliwości ułatwienia sobie pikowania z wolnej ręki.
Czego NIE LUBIĘ w mojej maszynie:
- jest dość głośna: w domu szyje umiarkowanie głośno, natomiast gdy zabrałam ją "do ludzi", czyli na zajęcia patchworkowe, warczała jak traktor, ergo, jest nieśmiała ;)
- stopkę podnosi się prawą ręką (jestem praworęczna, ale Łucznik nauczył mnie w początkach szycia, że wajcha jest z lewej strony i parę lat szycia na Janome nie wyrugowało tego przyzwyczajenia, tak więc notorycznie macam głowicę maszyny, aż sobie przypomnę umiejscowienie wajchy);
- transport jest bez fajerwerków i nadmiaru ząbków, co przekłada się czasem na trudność z precyzyjnym szyciem od samego brzegu materiału;
- plastikowy sztywny pokrowiec na maszynę ma otwór na uchwyt tuż obok szpulki z nicią, co oznacza, że odstawiona maszyna zbiera kurz na szpulce;
- nawijanie nitki na bębenek nie jest idealne, choć na szczęście wystarcza, żeby się szyło bez przeszkód i walki z dolną nicią.
Co CHCIAŁABYM mieć, a w tej maszynie NIE MAM na to szans:
- możliwość ustawienia, w jakiej pozycji po zatrzymaniu szycia znajdzie się igła (zostawienie igły w materiale upraszcza zwrot na zakręcie);
- przycisk start/stop, który pełni rolę samochodowego tempomatu na autostradach długich prostych szwów;
- wyszywanie alfabetu. Nie pociągają mnie specjalnie maszyny-hafciarki, ale abecadło (koniecznie z pełnym polskim zestawem) czasem by się przydało.
Ogólnie rzecz biorąc, Janome 525s spełniła wszystkie istotne oczekiwania z naddatkiem. Miała być niezawodna, niezbyt kapryśna i nadawać się do różnych materiałów. Taka właśnie jest. Niedawno zaczęłam paczłorkować i do tego też się nadaje. Mam od lat wrażenie, że to maszyna z dużą cierpliwością do mnie. Ze starymi Łucznikami było odwrotnie ;) Zdecydowanie nie jestem wyznawczynią teorii, że stare Łuczniki były dobre. Były trwałe, owszem, łatwo je było naprawić, ale czy z tych samych powodów ktoś marzy o zamianie nowoczesnego auta na fiata 126p? Serio?
Mam przy okazji pytanie do innych użytkowników tego modelu (lub podobnych) - gdzie się ten sprzęt smaruje? W starym Łuczniku były konkretne dziurki do olejowania, tu dziurek nie stwierdziłam, ponadto instrukcja w dziale poświęconym dbaniu o maszynę ani słowa nie poświęca tej czynności. Gdy odkurzam okolice pod bębenkiem, daje się tam wyczuć lekka tłustość. Ciekawe skąd? Czyżby to była maszyna samosmarująca się magicznym olejem nie wiadomo skąd? ;-) Spotkałam się w sieci z informacją o samosmarowaniu się niektórych maszyn, ale jakoś nie mogę uwierzyć, że tak nigdy, nigdzie...
A na zakończenie moje prządkowe początki. Straszny grubas (w dodatku nierówny) mi wychodzi. Do "jako-tako" jeszcze daleka droga, ale już mi się przędzenie podoba :-) Podobnie myśl, że nabiorę kiedyś w tej robocie automatyzmu podobnego do obecnych umiejętności druciano-szydełkowych, jest szalenie kusząca...